Pora na mały rant.
Jako że na stacjonarce mam Archa, a na lapku działał sobie poniszczony UbuMATE ("bawiłem się", bo mogę), to uznałem, że na lapka właśnie wgram distro, które będzie jakimś przeciwieństwem rollingowego Archa i oczywiście padło na Debiana. Od razu sobie podbiłem kernel do 4.18, MATE do 1.20 i systemd to jakiegoś tam, bo backportów sobie nie odmawiam. Wgrałem również swój backport libfreetype, żeby mieć wszędzie przyjemne czcionki. Taki standard, nic złego.
Problemy jednak były dwa. Od dłuższego czasu przy każdym moim obcowaniu z Debianem 9 nie mogę wgrać mu nowszego wine, a to z repo wydaje się nie odpalać tego, co odpalać powinno. Dostaję po prostu listę zależności prowadzącą do zależności zależności zależności i zależności. To laptop, więc uznałem, że bez wine przeżyję, jak mam na stacjonarce. Inna rzecz jednak zmusiła mnie trochę do testinga. Od początku bardzo powoli działał trackpoint. Ciągle miałem jakąś myśl, że to się łatwo naprawia, albo w ogóle naprawi się samo (nie wiem skąd), więc to olewałem, aż zaczął mnie boleć palec, a problem nadal występował. Wychodzi na to, że Debian ma niefajną dla mnie wersję pakietu libinput, który ma problem z trackpointem. Wolałem nie grzebać z backportowaniem, więc zostałem z dwiema opcjami - używanie samego touchpada (kiepski przy X220) albo przejście na testing. Chciałem Debiana stable, to skończyłem z testingiem, gdzie trackpoint działa normalniej, chociaż nadal jak myszka za 5zł.
Sprawdziłem LMDE3 i MX 17.1, i było to samo. Debian nadaje się na desktop, ale czasami potrafi być bólem w pewnej okolicy. Ciężko widzieć jakieś korzyści względem Ubuntu, gdzie spece wymyślają miliony wad, ale system działa dobrze i jest wygodny, a przede wszystkim - nie jest ograniczony przez swoje zasady. Poczułem się zawiedziony i ciężko mi teraz Debiana polecić tak od siebie. Nie warto grzebać się z czymś, co już jest naprawione, ale gdzieś indziej.